Nic tak nie pobudza do życia jak noworoczne przeziębienie. Gdy człowiek odkorkowuje szampana w chwili wybicia północy; w momencie gdy już lekko pijany składa znajomym życzenia noworoczne, ma tą satysfakcję, że dobrze rozpoczął kolejny rok życia. I gdy wszystko wydaje sie być bardziej kolorowe niż to pieprzone konfetti, które przyczepia się do ubrania i zaplątuje we włosy, lądujemy dwa dni później w łóżku. Z zasmarkanym nosem, czerwonym gardłem, chrypiącym głosem i bolącą głową. Rano łamie w stawach, a wieczorem mimo pełnej świadomości nie jesteśmy w stanie nic zrobić z osłabienia, jakie przyniosła nam ukochana gorączka. Po prostu chce się żyć, skakać i śpiewać. Oczywiście nie można przegnić w łóżku nie wiadomo jak długo Z tego względu faszerujemy się środkami chemicznymi, jakie przepisał nam znajomy lekarz pediatra. Pilnujemy zegarka. Łykamy co godzinę, co posiłek, codziennie. Leżąc w łóżku pod stosem pierzyn pocimy się, by zabić te cholerne bakterie i inne świństwa starające się przejąć nad nami kontrolę. W nocy, gdy chcemy przespać toczącą się w nas wojnę o każdy nerw i mięsień, nachodzi nas duszący kaszel. Odruch odkrztuszania uruchamia się co chwilę. Jest to tak straszne i męczące, jakbyśmy mieli całą tchawicę zaraz wypluć najlepiej z płucami włącznie. Z bólu, gorączki, zatkanego nosa, przez który nie można normalnie oddychać i suchego kaszlu budzimy się co pół godziny, godzinę, a nawet co pięć minut myśląc, że minęła godzina. Po czym próbując zasnąć wpatrujemy się w nie wiadomo co i gdy już z rozpaczy sprawdzamy godzinę, myśląc, że minęła godzina, okazuje się, że tylko pięć minut. Czarna rozpacz. Rano z przekrwionymi oczyma, idziemy zmyć resztki potwornej nocy. Po czym siadamy do komputera i częściowo jeszcze w malignie, a częściowo już w innym wymiarze, piszemy takie bzdury jak te 😉

Tak swoją drogą, to już drugi post i kolejna wiązka narzekań 😉 Widać taki nastrój. Przyjdzie i czas na coś bardziej optymistycznego.